MISFITS - krocz wśród nas , cz I

 Niemal każdy fan rocka a metalu już na pewno kojarzy zapewne charakterystyczną czaszkę tzw. The Crimson Ghost, którą zespół Misfits przyjął jako swój wizualny znak rozpoznawczy. Wizerunek ten pochodzi ze starego serialu amerykańskiego i na stałe wpisał się w popkulturę - często pojawia się na koszulkach lub naszywkach, zdobił też ramię legendarnego basisty Metallic-i Cliffa Burtona. Historia Metallici jest zresztą nieodłącznie związana z Misfits. Gdyby bowiem Metallica nie wypuściła w 1987 r EP-ki Garage Days Re-Revisited z mieszanką utworów Last Caress/Green Hell bardzo możliwe, że Misfits pozostali tylko muzyczną ciekawostką. Burton z kolei miał bzika na punkcie tej punkowej kapeli, można powiedzieć, że był ich super fanem. Hołd złożony przez Metallicę poskutkował tym, że Misfits powrócili do łask, stali się rozpoznawalni na całym świecie, pomimo tego że nie grali już od kilku  lat a procesy sądowe między dwoma założycielami grupy trwały w najlepsze. 


 

"Mamo czy mogę dziś wyjść i zabijać?"

Takie pytanie stawia niziutki, groźnie wyglądający koleś na pierwszej oficjalnej płycie Walk Among Us z 1982 r. To Glen Danzig - przypakowany miłośnik komiksów i horrorów, który na fali punk rockowej rewolty założył Misfits - zespół który miał łączyć zamiłowanie do szybkiej agresywnej muzyki ze światem strasznych opowieści i demonicznych postaci. Dla historii Misfits nie mniej ważną postacią okazał się Jerry Only - kolejny zakręcony na punkcie muzyki nastolatek z zapleczem w postaci warsztatu mechanicznego, należącego do jego ojca. Ten fakt nie jest bez znaczenia. Jako zespół hołdujący filozofii DIY (zrób to sam) musiał mieć bazę, w której ćwiczył, sporządzał okładki płyt, afisze itp. Poza tym kiedy na skutek fatalnego niedogadania z angielską ekipą The Damned Misfits zostali na lodzie i zamiast koncertów wracali z podkulonymi ogonami do haty, kasa z warsztatu przydała się do przeżycia. Wracając do historii grupy - jest tak zwariowana jak obrazki z okładek ich płyt. Zespół trapił nieustanny problem z obsadą. Poza Glenem i Jerrym reszta zmieniała się z prędkością światła. Mimo tego, grali i parli do przodu. Nagrana w 1978 r w zaledwie 20 godzin pierwsza długogrająca płyta została w pełni wydana dopiero kilkanaście lat później (i jest najbardziej lubianą przez fanów płytą zespołu). Za pierwszą oficjalną uznaje się więc wydaną w 1982 wspomnianą Walk Among Us.

Krocz razem z nami 

Czyli ubierz się w lateksowe ciuchy, wysmaruj sobie facjatę by wyglądać jak monstrum z horroru, wystrugaj gitarę w warsztacie samochodowym i daj czadu. Misfits wyglądali tak jak postacie z ich ulubionych komiksów i filmów - mocno przerysowani z czadowymi grzywkami zachodzącymi na twarz (tzw devillocks), do tego dochodziły niesamowicie wyglądające instrumenty i groźne miny. Muzyka też nie przypominała zwykłego punk rocka. Misfits na podwalinach gitarowej muzyki z lat 50 i 60,  opatrzonej tekstami wprost odnoszącymi się do krainy horrorów i straszydeł stworzyli własną wizję punka, dziś określaną jako horror punk. Zespół w ogóle nie wdawał się w żadne polityczne rozważania a z tradycyjnego punk rocka zagarną dla siebie charakterystyczną dla tego gatunku ekspresję i ślepy nieskrępowany pęd do przodu. 



"Zamieniłem się w Marsjanina i prawie nie sypiam"

To w zasadzie całe przesłanie drugiego kawałka z Walk Among Us. Serio tyle wystarczy, do tego fajna melodia i punkowy rytm. Nie wierzysz to posłuchaj - sprawdza się wyśmienicie. Jak prawie każdy kawałek na tym albumie. Mniej lub bardziej melodyjnie za to wszystkie równie czadowe i bezkompromisowo głośne. Album nie brzmi zbyt spójnie, bo został nagrany w różnych miejscach. Koncertowa wersja "Mommy can I go out and kill tonight" to coś na miarę uderzenia tępym narzędziem ale nie sposób tego wyłączyć zanim sam się nie skończy - to już prawie masochizm. Nic dziwnego, że Metallica była tak zapatrzona w Misfits. Na tej płycie świat ciężkiego metalowego łojenia spotyka się z punkowym dudnieniem. Warstwa tekstowa jest niczym zgnilizna z najokropniejszych niskobudżetowych horrorów. Wszystko pasuje. Te chóralne refreny, rozbuchane gitary i melodie, które ryją w mózgu swój ślad, coś prymitywnie wspaniałego! 

Danzig utrzymywał, że w roku premiery sprzedali ok 20 tys egzemplarzy płyty (co byłoby małym sukcesem), jednakże sama wytwórnia określa tą liczbę na blisko dziesięć razy niższą (!). Album spotkał się z pozytywnym przyjęciem krytyki i niektórzy recenzenci niemal piali z zachwytu. Nie przełożyło się to jakoś specjalnie na wielki sukces, bo zespół, jak już zasygnalizowałem na początku tekstu, miał wiele problemów w swoich szeregach. 





Komentarze