MARYLIN MANSON "We Are Chaos" (recenzja)


opublikowane w rockarea.pl 28.09.2020

MARILYN MANSON - 2020 - We are chaos


Jeśli od ponad ćwierć wieku siejesz zamęt i roztaczasz wokół siebie demoniczną aurę musisz w końcu poczuć się zmęczonym. Zaczynasz zachowywać się normalniej, nie gonisz za skandalem i po upływie pewnego czasu odkrywasz, że mimo woli znowu… zaszokowałeś towarzystwo.

Kto mógł przypuszczać, że zmora amerykańskich rodziców i katolickich kapłanów zamiast szokować i prowokować nagle odpuści i nagra zupełnie “normalny” album oparty na przemyśleniach dotyczących własnego jestestwa? Przecież jeszcze nie tak dawno publicznie pozbawił  obecnego prezydenta US głowy a niedługo potem doznał złamania nogi na scenie. Kto wie – może właśnie wtedy przemyślał to i owo. W każdym razie wracając po trzech latach przerwy amerykański Antychryst zdaje się w wielkim stylu odszczekiwać zbyt pochopnie wyśpiewane kiedyś epitafium rock’n’rolla.  

“We are chaos” może być rozczarowaniem dla kogoś, kto oczekuje następcy genialnego Mechanical Animals i wbrew tytułowi  najmniej tu chaosu patrząc wstecz na cały dorobek artysty. To bardzo przystępna płyta, wypełniona niemal piosenkowymi utworami które reprezentuje oczywiście tytułowy kawałek. Równie szybko wpadają w ucho “Don’t chase the dead” czy “Half  way & one step forward” a  już taki “Paint you with my love” powinien ucieszyć fanów The Beatles! Współpraca z country-rockowym muzykiem i producentem Shooterem Jenningsem na szczęście nie skierowała muzyki Mansona w stronę southern rocka ale chyba ochłodziła nieco zapał artysty do industrialnej naparzanki, której elementy co prawda są nadal obecne ale słychać je znacznie rzadziej w porównaniu z poprzednimi płytami. Za to zdecydowanie więcej tutaj dobrych melodii i swoistego romantyzmu,  choć niektórzy próbują upatrywać w tym nawiązania do estetyki glam rocka (serio Fox on the run jest podobne do czegokolwiek z tej płyty?). Tymczasem “We are in chaos” to Manson obdarty z szokujących kreacji i pozbawiony chęci siania niepokoju, to artysta dojrzały, który wciąż ma dużo do powiedzenia i sądząc po bardzo przychylnych recenzjach w najbardziej wpływowych magazynach angielskojęzycznych znowu będzie miał niemały posłuch!

Zdobiący okładkę autoportret artysty zatytułowany “Infinite darkness” (czy tylko mi kojarzy się z obrazem zdobiącym “Journal for plague lovers” zespołu Manic Street Preachers?) świetnie ilustruje muzyczną zawartość, bo tak naprawdę to chyba jedna z najlepszych muzycznych autorefleksji jakie kiedykolwiek nagrano. Swoistym paradoksem jest to, że płyta idealnie oddaje ducha cywilizacji pogrążonej w pandemicznej trwodze, choć prace nad nagraniami właściwie zostały zakończone w styczniu 2020 r. Ot prawdziwy wizjoner…

Komentarze