Pomysł na rock-operę zrodził się w głowie gitarzysty The Who - Townshend'a już w roku 1966. Napisał wtedy kilka utworów z myślą właśnie o pierwszym koncepcyjnym albumie w historii rocka i zarazem pierwszej rock-operze. Do realizacji pomysłu doszło jednak dopiero 2 lata później. Był to niezbyt pomyślny okres w historii grupy, słynącej ze skandali i chuligaństwa, nie mającej poza tym w swoim dorobku ani jednej równej, dobrej płyty. Nazwa The Who kojarzona była jedynie z garstką świetnych singli ale nic poza tym. Nadszedł jednak czas Tommy-ego. Album ukazał się w 1969 roku i choć został dobrze odebrany w Stanach Zjednoczonych w Wielkiej Brytanii nie odniósł należnego sukcesu. Co gorsza nawet po początkowym świetnym przyjęciu ze strony amerykańskiej publiczności wielu sądziło, że zespół który wykonuje tą muzykę nosi nazwę Tommy a nie The Who! A Tommy powolutku zaczął żyć własnym życiem, odgrywany w salach teatralnych jako spektakl by w 1975r. doczekać się nawet ekranizacji z całkiem niezłą obsadą (https://www.filmweb.pl/film/Tommy-1975-11125). To co napisałem może sugerować, że album nie miał wielkiego znaczenia dla zespołu, lecz nie byłaby to prawdą. Po raz pierwszy bowiem powstało dzieło które swoją ambicją sięgało poza ramy rockowego świata a zarazem była to pierwsza spójna i równa płyta The Who. Wraz z ukazaniem się Tommy'ego zespół wzniósł się jakby na inny poziom, którego ukoronowaniem stał się wydany w 1970 roku koncertowy album- Live At Leeds, krótko mówiąc- zaczęła się droga do sławy!
Plakat promujący film Tommy. Głównego bohatera zagrał Roger Daltrey.
Opisując płytę podaruję sobie wyróżnianie czy też opisywanie poszczególnych utworów, gdyż nie ma to po prostu sensu. Tommy to nierozłączna, 24-częściowa całość! Znaczy to dokładnie tyle, że tą płytę trzeba słuchać od początku do końca! Trzeba pozwolić by muzyka zabrała nas w świat niemal filmowego seansu, którego głównym bohaterem jest Tommy. Tommy jako noworodek obecny jest przy śmierci swojego ojca z rąk matki i jej kochanka. W wyniku tego traci wzrok i słuch i tak toczy się jego życie aż do momentu, gdy wychodzi na jaw, że chłopak jest mistrzem elektrycznego billarda! Grając intuicyjnie osiąga mistrzostwo w tej grze, co skwapliwie wykorzystuje jego ojczym by zbudować fan klub a w rzeczywistości coś na kształt religijnej sekty. Przełomem całej opowieści jest moment, kiedy zazdrosna matka wpycha Tommy'ego w lustro. Chłopak przenika przez nie i odnajduje się w innym świecie, gdzie odzyskuje słuch, wzrok i dostaje nowe życie! Cała ta historia ma wspaniałą oprawę muzyczną, na którą składają się wyłącznie instrumenty typowo rockowe. Nie ma tu zbędnych ozdobników ani wysilonej aranżacji, jest tylko jedna wspaniała rockowa uczta! Muzyka płynie momentami wolniutko, by za chwilę podnieść dramaturgię poprzez mocne gitarowe riffy. I tak przez cały album. Perełka!
Wspominałem na wstępie, że Tommy miał szansę stać się również pierwszym albumem koncepcyjnym, jednak dwa lata wcześniej Beatlesi wydali Sierżanta Pieprza i to właśnie tą płytkę uważa się za pierwszy koncept-album.
Parę słów o samym wydawnictwie- obecnie na rynku dostępne są dwie wersje Tommy'ego – obie wydane przez Polydor. Pierwsza to podstawowa, jedno-płytowa wersja. Charakteryzuje się bardzo dobrą jakością dźwięku i książeczką, w której nie brakuje chyba niczego - są tam: teksty wszystkich utworów, historia pomysłu rock opery a także zdjęcia ze spektakli. Sam dysk ma bardzo ładny nadruk i prezentuję się nad wyraz zacnie. Drugie wydawnictwo jest bardzo podobne, tyle że dodano drugą płytę z troszeczkę innymi wersjami niektórych utworów i odświeżono jakość nagrań w systemie SACD.
Komentarze
Prześlij komentarz