ANATOMIA MELANCHOLII


 

Słucham tej płyty bardzo często i to niezależnie od nastroju a najczęściej wtedy, gdy potrzebuję jakiegoś kopa np żeby poćwiczyć. Przyznam się też od razu, że Paradise Lost poznałem dosyć późno, bo zaledwie 2 lata temu. Kojarzyłem wcześniej nazwę, gdzieś słyszałem kilka kawałków i tyle. Dopiero podwójna koncertówka- The Anathomy of Melancholy sprawiła, że zainteresowałem się Rajem Utraconym na poważnie i zostałem ich fanem.



Jeśli zapytasz czy ten koncert jest serio tak poważnie dobry, że warto właśnie od niego zacząć słuchanie tych angielskich weteranów gotyckiego metalu, to bez wahania odpowiem, że tak! Płyta została wydana w 2008r. a więc już po wszystkich przemianach - wcieleniach grupy, włącznie z kontrowersyjnym, elektronicznym (i kapitalnym!) albumem Host, z którego pochodzi So much is lost. Jednak nic utracone nie zostało, bo nawet ten jeden kawałek brzmi genialnie, mocno i absolutnie bezkompromisowo. Reszta utworów, stanowiąca w istocie kompilację z niemal wszystkich płyt, wykonana jest z równie zabójczą energią. Tu w ogóle nie ma kompromisów za to wyczuwa się atmosferę koncertu z klubu Koko w Londynie - wystarczy zamknąć oczy i tam jesteś - słyszysz te potężne gitarowe riffy , zapowiedzi kolejnych utworów i głosy ludzi którzy stoją obok ciebie włączając wokalnie w spektakl mocy. 


 

Zadziwiające jest to, jak zlepek różnych kawałków z tak przeróżnych okresów twórczych zespołu zabrzmiał tak spójnie. The Anathomy of Melancholy to muzyczny monolit, którego powinieneś posłuchać jeśli lubisz potężne gitarowe riffy, wpadające w ucho melodie i pierwotną energię rock'nroll'a, którą udało się PL uchwycić na płycie. Słuchając As I die, Mouth czy True belive nie mam wątpliwości, że to jedna z najbardziej emocjonujących i wiarygodnych płyt koncertowych wszech czasów. 

 Płyta została wydana w 2008 jako winyl i cd, więc jak się pewnie domyślacie bardzo ciężko ją zdobyć a na wznowienia się nie zanosi. Pozostaje jedynie odsłuch na Spotify czy Tidalu.

 



Komentarze