THIN LIZZY - Walczę o moją drogę powrotną

 Dziś o jednej z moich ulubionych płyt, jednego z ulubionych zespołów - Thin Lizzy z Fighting

 

Thin Lizzy jednoznacznie kojarzone jest z pierwszą ligą klasycznego rocka. Irlandczycy mozolnie i długo budowali swoją karierę. Koncertami w Dublinie nadrabiali straty wynikłe z kiepskich gaż na londyńskich występach. Często bywali pod kreską, kilka razy zapychali" w ostatniej chwili skład aby w ogóle móc dokończyć trasę (m.in. przez szeregi Lizzy przetoczył się uzdolniony ale chimeryczny John Du Cann - znany z Andromedy i Atomic Rooster!).

Whisky w dzbanie

Whiskey In The Jar był pierwszym wielkim hitem zespołu ale też i jego...przekleństwem. Dość powiedzieć, że zespół nie cierpiał tej piosenki. Zupełny też przypadek sprawił, że znalazła się na singlu - otóż chłopcy brzdąkali ją sobie podczas próby i ktoś z wytwórni uparł się aby dać to na singiel. Muzycy początkowo myśleli, że to żart ale musieli uleć i  nieoczekiwanie skończyło się wielkim hitem. Nagle na koncerty zaczęli zjawiać się przypadkowi ludzie, którzy myśleli, że TL wszystkie utwory gra w takim stylu. Dość długo zespół nie mógł uporać się z impasem jaki przyszedł po tym pierwszym małym sukcesie. Po wydaniu trzech płyt sytuacja finansowa grupy była kiepska, pojawiły się także kłopoty z wydawcą. Z pomocą przyszedł Phonogram, ale pierwszy album nagrany pod tym szyldem - Night Life - furory nie zrobił. Lizzy nadal też nie miało chwytliwego singla na miarę Whiskey czy wydanego nieco później The Rocker. Postanowili jednak powalczyć dalej

 

Jestem trochę chory i niestabilny ale walczę o moją drogę powrotną 

Gotowość do bitwy widać już po samej okładce, której o mało nie przypłacili aresztem. Otóż ktoś wymyślił sobie sesję zdjęciową w centrum Dublina z muzykami ustylizowanymi na chuliganów i odpowiednio uzbrojonymi. Zagrali swoje role tak dobrze, że ktoś z przechodniów nasłał na "gang" policję. W pewnej chwili muzycy zostali otoczeni radiowozami i musieli się długo tłumaczyć. Okładka wyszła jednak całkiem dobrze i jest pewnym symbolem - oto młodzi gniewni, pewni swego, konsekwentnie kroczą drogą, którą wybrali i zamierzają walczyć do upadłego. 

Negatywne doświadczenia podczas nagrywania Night Life spowodowały, że Irlandczycy zdecydowali się nagrać album samodzielnie, bez pomocy producenta. Było to bardzo dobre posunięcie. Brzmienie Fighting jest klarowne, wysunięte do przodu gitary brzmią cudownie, czasami drażni może nieco zbyt przytłumiona perkusja, ale to i tak był duży progres w porównaniu do poprzedniej płyty. Nie do końca wykorzystano  obecność dwóch gitarzystów, co stanie się dopiero na następnym albumie. To jednak ma swój urok, bo bluesowe gdzieniegdzie brzdąkanie i zachowawcze solówki tworzą specyficzny klimat czyniąc z Fighting niezwykle oryginalny album w całej dyskografii zespołu.

 


Pomiędzy starym a nowym 

Przypomnę tylko, że po wydaniu Night Life zespół znalazł się właściwie na ziemi niczyjej - byli wciąż zbyt subtelni jak na rasowy hard rock i zbyt rockowi dla fanów np. folk-rocka, którzy pojawiali się na koncertach po sukcesie Whiskey In The Jar. Na Fighting zaczęli więc mocno walczyć o miejsce na rockowej scenie, ale na całe szczęście nie poszli jeszcze na całego. Hard rockowe petardy w jak melodyjny Fighting My Way Back czy pulsujący gitarowym jazgotem Ballad of a Hard Man (wcale nie gorszy od Dylanowskiego Ballad of a Thin Man - serio!) sąsiadują z utworami bardziej subtelnymi, ujawniającymi delikatną naturę Phila Lynotta. Posłuchajcie chociażby Wild One - to jedna z najlepszych ballad zespołu, w warstwie tekstowej odwołująca się -jakże by inaczej - do irlandzkiego folkloru, z którego Lynott czerpał garściami (przynajmniej do czasu pierwszej trasy po Stanach). Wpadające w ucho Freedom Song może uchodzić za kolejny melodyjny ozdobnik płyty. I tak na przemian - trochę czadu trochę zwiewnych, wolnych ballad. Thin Lizzy już nigdy potem nie będzie (aż) tak subtelne, na kolejnych płytach zacznie pokazywać pazury i szczerzyć zęby dając światu jasne przesłanie: jesteśmy hardrockowym wymiataczem. Fighting leży jeszcze na szali i w tym jej cały urok. Nawet jeśli czasami trąci zbytnią delikatnością (For Those Who Love To Live) to i tak robi to z wielkim urokiem i bez "wazeliniarstwa". 



Czy Fighting spełnił pokładane w nim nadzieje? Niestety nie - sprzedał się początkowo w ilości zaledwie 25 tys egzemplarzy i nie przyniósł radiowego hitu (pomimo tego, że wybrany na singiel cover utworu Boba Segera - Rosalie to naprawdę świetny, energetyczny hard rockowy kawałek, który łatwo wpada w ucho).

Tymczasem posłuchajcie Fighting - płyty stanowiącej piękny wstęp do następnych, uznanych za klasyczne czy też kultowe albumy Thin Lizzy. Moim zdaniem nie jest jednak wcale gorsza, bo ma specyficzny klimat, którego już nigdy potem Irlandczycy nie powtórzyli. Na całe szczęście czas łagodnie obszedł z się z Fighting i po latach, gdy Lizzy wyrobiło już sobie autorytet, fani zaczęli wracać do tego krążka o czym świadczą chociażby wysokie noty w topowych serwisach ratingowych.






Komentarze